środa, 18 kwietnia 2018

Foum Zguid - Issil - Aguinane - Taliouine

Wczoraj rano rozdzieliliśmy się na chwilę ustalając spotkanie w Taliouine na dzisiaj. I rzeczywiście, jesteśmy już razem.
Tomek przyjechał wczoraj wieczorem, Maciek i ja dzisiaj w południe. Tomek ze względu na bolącą kostkę wybrał wariant lżejszy, asfaltowy. I słusznie, bo trudniejszy teren wymaga jazdy na stojąco, co obciąża nogę. Poniżej dwa etapy podróży Tomka.
Poprosiłem Tomka o recenzję, ale powiedział, że zrobi to później. Wklejam zatem Tomka zdjęcia w oczekiwaniu na komentarz.
Maciek i ja wybraliśmy drogę, której znaczny fragment miał być kopią trasy z 2012r. Zapamiętałem go jako najpiękniejszy z całej tamtej wycieczki. Miałem nadzieję, że nie będę rozczarowany powtórzeniem. Najpierw asfaltem, potem w górę pomiędzy łańcuchami gór o fantazyjnie przemieszanych warstwach.
W wioskach droga gubiła się w gajach palmowych lub kluczyła labiryntem pomiędzy domami.
W którymś momencie musieliśmy popełnić błąd, ponieważ piękna dolina zamknęła się pojedynczym gospodarstwem. Koniec drogi. Zatrzymaliśmy się, studiując mapę. Po chwili ku naszemu miłemu zaskoczeniu przyszli do nas gospodarze, w męskim, ale licznym składzie. Kobiety obserwowały nas ciekawie z oddalenia. Miła rozmowa. Okazało się, że przeoczyliśmy rozwidlenie 5 km wcześniej. Nic poważnego. Zostaliśmy od razu poczęstowani herbatą, a no odjezdne podarowano nam okrągły płaski bochen domowego chleba, zawinięty w ładną szmatkę (wielofunkcyjną dla Maćka, jak widzę).
Powrót do zgubionej dróżki.
Jeszcze parę minut i jesteśmy na przełęczy. Panorama zachwyca. W oddali pasmo Wysokiego Atlasu.
Wioski na płaskowyżu, Issil i Toudma, są ciche. Nie ma nich żywego ducha, nie ma ani kafejki czy kiosku, ani nawet kawałka cienia. Lunch składający się z rogalików i czekolady jemy w ogródku powyżej wioski, pod znanym drzewem. Piotr je zapewne pamięta.
Po przełęczy dramatyczny zjazd. Sześć lat temu już był trudny. Przepaść, która działa na wyobraźnię i konieczność łapania równowagi balansując na nierównych i luźnych czasami kamieniach. Z relacji innych wiedzieliśmy, że droga znacznie się w ostatnich latach pogorszyła. Miałem niezłego cykora, ale nie mogłem sobie odmówić, aby jeszcze raz spojrzeć w tę dolinę. Porównajcie proszę fotografię poniżej, uchwyconą wczoraj, ze zdjęciem tytułowym bloga, na którym widzimy Piotra w 2012r.
Za tą właśnie panoramą tęskniłem. Droga była bardzo wymagająca technicznie.
Zaraz na początku zjazdu spotkaliśmy Hiszpanów jadących w przeciwnym kierunku w dwóch samochodach terenowych. Byli zachwycenie widokami, jednocześnie bardzo przejęci wyzwaniem, które podjęli. Jeden z nich powiedział, że to najpiękniejsza ale najtrudniejsza droga, jaką w życiu jechał. Pokonanie dwunastu kilometrów zajęło Hiszpanom cztery godziny. Dali nam do rozumienia, że podejmujemy wielkie ryzyko, kontynuując. Motocyklem na takiej drodze jest czasami łatwiej (jeden ślad, większy prześwit), czasami znacznie trudniej (utrzymywanie równowagi przeskakując z kamienia na kamień). Maciek pracował za dwóch. W wielu miejscach, w których brakowało mi umiejętności i odwagi, przeprowadzał mój motocykl. Naprawdę jestem Ci, Maćku, bardzo wdzięczny. Bez Ciebie tej trasy bym nie zjechał.
Niżej zrobiło się łatwiej psychicznie, ponieważ skończyły się przepaście. Trudności techniczne osiągnęły za to koniec skali, jaki można sobie wyobrazić dla ciężkiego motocykla podróżnego.
Na filmiku, który Tomek i Maciek genialnie zmintowali (po prawej: MotoMaroc2018-3), można zobaczyć naszą wczorajszą zabawę, zwłaszcza docenić umiejętności Maćka. Zrobiła się siódma, kiedy po lewej, przed korytem wyschniętej rzeki zobaczyliśmy kilka samochodów terenowych i rozbite namioty. Podjechaliśmy. Była to grupa Słowaków, pewnie z dziesięć osób. Adam, miły chlopak, powiedział, że jadą w górę, a przejazd od głównej drogi zajął im godzinę. Tylko, że do wioski, w której planowaliśmy wstępnie nocleg potrzeba kolejne pół godziny, może więcej. Nie zastanawialiśmy. Tym bardziej, że właśnie nam się kończyła woda. Wybraliśmy miejscówkę w wyschniętym mule pomiędzy niewysokimi krzakami. Adam podarował nam dwie butelki wody, Jakub poczęstował mocną słowacką wódką ziołową, której nazwę zapomniałem. Miła pogawędka aż do zachodu słońca. Następnego dnia czeka ich przygoda, którą my mamy już za sobą. Zawłaszcza, że dwa z ich samochodów to wypożyczone terenowe Dacia. Część ekipy Słowaków przywiozła swoje terenówki. Płynęli promem z Savony (Włochy) do Tangeru, zajmuje to 50 godzin. Warto zapamiętać, gdyby ktoś z nas chciał przewieźć do Maroka swój wehikuł.
Pierwsza noc po nowiu, kiedy pokazał się Księżyc. Noc była piękna gwiaździsta.
Jak dobrze wstać skoro świt.
Rogalik popity wodą, pożegnanie i w drogę. Na śniadanie i kawę zatrzymaliśmy się w Aguinane.
Jeszcze godzina i dojechaliśmy do asfaltu.
Tomek wybrał bardzo wygodny hotel z basenem. Odpoczywamy.

2 komentarze: