niedziela, 15 kwietnia 2018

Merzouga - Meharish - Ramlia - Tagounite - Mhamid

Wczoraj nie mieliśmy internetu, stąd relacja w poprzednich wiadomościach jest krótka, bo ograniczona komunikacją satelitarną. W tej chwili mamy internet, uzupełniam zatem opis wczoraj i dzisiaj. Tuż obok hotelu słynne wydmy Erg Chebbi.
Z Merzouga na zachód pojechaliśmy drogą mało uczęszczaną. Krajobrazy ciekawe.
Charakterystycznym punktem trasy jest Meharish, t.zw. zaginione lub opuszczone miasto. W skałach pomiędzy wzgórzami pozostały fragmenty murów wzniesionych przez człowieka. Na zachód rozpościera się dolina rzeki Gheris, tej samej, której koryto znacznie bliżej Atlasu przekraczaliśmy poprzedniego dnia. W drodze do Zaginionego Miasta przy niefortunnym manewrze Tomek uszkodził nieco motocykl. Przestał działać przedni hamulec. Tomek podjął rozsądną decyzję, aby wrócić do Merzouga, skąd łatwo asfaltem może dostać się w poszukiwaniu mechanika do Rissani, Erfoud, czy nawet jeszcze dalej. Kontynuowanie trasy z nami oznaczałoby kolejny dzień lub dwa dni w drodze przez pustynię z dala od ludzi. Zadzwoniliśmy do pana M’Barek, właściciela Maison Rurale w Merzouga, gdzie nocowaliśmy. Dobrze, że zachowałem wizytówkę. Pan M’Barek wysłał do nas na prośbę Tomka samochód, który miał zabrać jego oraz motocykl. W oczekiwaniu, w tym pięknym miejscu spędziliśmy trochę czasu.
Kierowca pickupa przyjechał z Merzouga dokładnie w półtorej godziny. Naprawdę szybko. Widzieliśmy z oddali, jak sobie świetnie radził.
Tomek odjechał. Maciek i ja pojechaliśmy na południe doliną rzeki.
Wioskę Ramlia zapamiętaliśmy z poprzedniego wyjazdu. Grząski drobny piasek (fesh-fesh), który ją otacza oraz tłumy dzieci i dorosłych stęsknionych kontaktu z przyjezdnymi. Z tego właśnie powodu, dla ciszy, wybraliśmy nocleg w zajeździe 3 km na wschód od wioski. Dojechaliśmy równo o zachodzie słońca.
Auberge Aghbalou znamy. Sześć lat temu zatrzymaliśmy się tu na lunch. Tym razem brama była zamknięta. Nie powinienem się dziwić. Przecież w wiosce chłopak, który przedstawił się jako właściciel zajazdu, mówił, że nikogo nie zastaniemy. Trzeba wierzyć ludziom. Na szczęście za niedługą chwilę zobaczyliśmy zbliżające się od strony wioski światełko motoroweru. Zsiadł tenże sam młodzieniec, który przedstawił się jako Bihi (Ibrahim). Towarzyszyła mu siostra. W oczekiwaniu na kolację (okazała się jak zwykle królewska) długo rozmawialiśmy z Ibrahimem. Studiuje angielski, więc także dla niego rozmowa była zapewne kształcąca. Ibrahim i jego rodzina, podobnie jak wszyscy mieszkańcy Ramlia (200 - 300 osób), są Berberami. Nie są Arabami, co podkreślają. W odróżnieniu, zdaniem Ibrahima są bardziej otwarci na świat, mniej ortodoksyjni. Kobiety nie zasłaniają twarzy. Siostra Ibrahima zaskoczyła nas trochę w istocie, wyciągając na powitanie dłoń i przedstawiając się. Ibrahim bardzo się ucieszył, kiedy w blogu z 2012r. odnalazłem jego stare zdjęcie. Wklejam je poniżej. Piotr, który nam wtedy towarzyszył, też zapewne przypomni sobie.
A to dzień dzisiejszy i Ibrahim sześć lat starszy.
O naszej obecności tutaj sześć lat temu świadczą pozostawione wtedy na drzwiach naklejki. Maciek dołącza nową.
Smaczne śniadanie.
Przyjacielskie pożegnanie i wracamy do Ramlia. Jeszcze tankowanie.
Pierwsze 10 km przez grząskie wydmy to spory wysiłek. Skorzystaliśmy z pomocy przewodników, co okazało się dobrym pomysłem. Poszło łatwiej niż kiedyś.
Obniżyliśmy ciśnienie w kołach, teraz trzeba uzupełnić.
Z Ramlia do Tagounite, 180 km, przejechaliśmy bardzo sprawnie. I Maciek, i ja, bardzo chwalimy nasze nowe motocykle.
Na nocleg wybraliśmy tym razem elegancki Ksar Azbalay w Mhamid. To zapewne ostatni hotel przed Timbuktu. Tu kończy się droga i zaczyna pustynia.
Ładnie tu. Jest też internet, z czego właśnie korzystam.
———- Parę dni temu wkleiłem bardzo pospiesznie link do super filmiku, który jest dziełem Tomka i Maćka i został przez Tomka po mistrzowsku zmontowany. Wklajam powtórnie: https://youtu.be/ud8Y8oSYsPE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz